Mirosław Grudzień - WIZJA DRAMATYCZNA BOGDANA STANGRODZKIEGO
- Szczegóły
- Nadrzędna kategoria: kąciki autorskie
Autor wydawanej właśnie sztuki, Bogdan Stangrodzki, z racji swojego zawodu wchodzi w skład zasłużonej i zacnej rodziny lekarzy piszących, która wydała m.in. takich ludzi pióra jak: Antoni Czechow, Michał Bułhakowa, Axel Munthe, Tadeusz Boy-Żeleński i Stanisław Lem. Jako taki, znany jest ze swoich licznych już zbiorków poezji. Jest przy tym człowiekiem głęboko wierzącym, mającym jako chrześcijanin i jako lekarz-psychiatrapoczucie misji: służenia ludziom potrzebującym pomocy, cierpiącym, także tzw. nieprzystosowanym, wykolejonym, zdegradowanym przez nałogi (m.in. w ruchu AA).
Tym razem ten poeta jawi się naszym oczom jako debiutujący dramaturg, autor sztuki zamierzonej bardzo ambitnie, ale urzekająco bezpretensjonalnej. Trzeba tu dodać - sztuki nieco trudnej do ujęcia w określonej, klasycznej kategorii dramatu. Należy bowiem do tej linii rozwojowej dramatu polskiego, która zrodziła się u nas z buntowniczego łamania konwencji przez twórców okresu romantyzmu. Rodowód to nie byle jaki i bardzo szlachetny.
Historyk literatury potrafi cofnąć się w czasie i prześledzić europejski rodowód tego typu dramatu na przestrzeni historii, od średniowiecznego religijnego moralitetu, poprzez jego genialne kontynuacje: FAUSTA J.W. Goethego (wyd. 1833) i DZIADY Adama Mickiewicza (1820 - 1832) Po drodze należałoby wymienić angielskich twórców, którzy wnieśli do tej linii swój oryginalny wkład: Williama Szekspira z MAKBETEM (ok. 1603, dramat elżbietański) i głośnego romantycznego twórcy G. Byrona z jego dramatem metafizycznym KAIN (1821).
Szczególną karierę ten typ dramatu zrobił jednak w literaturze polskiej okresu romantyzmu, uczestnicząc mocno w życiu duchowym narodu polskiego i splatając się z tragicznymi losami naszej Ojczyzny w XIX wieku. Początek tego tzw. dramatu romantycznego zawdzięczamy geniuszowi Mickiewicza (DZIADY), a wzbogacenie jego znakomitym kolegom-wieszczom, Juliuszowi Słowackiemu (KORDIAN) i Zygmuntowi Krasińskiemu (NIE-BOSKA KOMEDIA).
Jego kontynuacją – już pozbawioną metafizycznej aury – stał się po latach głośny, neoromantyczny dramat WESELE Stanisława Wyspiańskiego (1901); należy tu także wspomnieć ciekawy, aczkolwiek mocno dzisiaj zapomniany dramat RÓŻA Stefana Żeromskiego (1909).
Sztuka Stangrodzkiego, jak na utwór debiutancki mieści się dość udatnie w tym nurcie; oczywiście,jak mawiają Francuzi, toutes proportions gardées, z zachowaniem wszelkich proporcji.
Nie rozwijając zbytnio tych wątków historyczno-literackich, chcę tutaj tylko zasygnalizować, jakie cechy wspólne łączą tę opisaną przeze mnie rodzinę utworów dramatycznych.
1. Po pierwsze, musimy tu wymienić motyw wędrówki.
Wędrowiec-Obserwator przechodzi przez kolejne słoje społecznego przekroju, obserwuje zachowania i postawy ludzkie typowe dla różnych warstw społecznych. Motyw ten, mający silne zalążkowe nawiązania do BOSKIEJ KOMEDII Dantego Alighieri, rozkwita w FAUŚCIE Goethego, zaś nieco później, w polskim dramacie romantycznym znajduje szczególny wyraz w NIE-BOSKIEJ KOMEDII Krasińskiego , w nieco mniejszym stopniu w DZIADACH Mickiewicza … by odrodzić się po latach we wspomnianej już RÓŻY Żeromskiego. Przekształcone zarysy tego motywu „przeglądu społecznego” możemy dostrzec także w WESELU Wyspiańskiego.
Podobnie (ale nie identycznie) w sztuce Stangrodzkiego odnajdujemy taki przegląd społeczny, ale nie tyle różnych klas, co raczej postaw, typowych dla społeczeństwa polskiego okresu przemian „po transformacji ustrojowej ”, w początkach XXI wieku. Zobaczymy więc kogoś na szczycie przyśpieszonego awansu społecznego , bądź kogoś, kto się na ten szczyt uparcie wspina: karierowicza, dorobkiewicza – a także kogoś na „dole” społeczeństwa: to rolnik wiejski, ktoś wysadzony z siodła, wytrącony na pobocze, a nawet na margines – pijak, kombinator, lumpująca młodzież bez perspektyw.
Zwornikiem tych scenek „społecznych” jest postać, odwiedzającego w Dzień Zaduszny ziemię ojczystą, ducha pisarza Jana Wiktora, w roli obserwatora-wędrowca.
2. Po drugie, mamy do czynienia ze współistnieniem i wzajemnym przenikaniem się kilku planów metafizycznych akcji dramatu. Jego rodowód sięga średniowiecznego kościelnego dramatu misteryjnego, czego zatarte ślady odnajdujemy w szopce betlejemskiej i „herodach”.
Jest tu plan „górny” - nadprzyrodzony (postacie niebiańskie) , plan „dolny” – ziemski, realistycznie ujęty świat ludzki, oraz świat „podziemny” (istoty piekielne) . Gdzieś w tej trójplanowej przestrzeni dramatu plasują się reprezentanci życia pozagrobowego, Tamtej Strony - duchy zmarłych (albo z otchłani piekielnych, albo z czyścća, albo z nieba) oraz święci.
Temu trzeciemu, piekielno-demonicznemu planowi poświęcimy tutaj najmniej uwagi, jako że w sztuce Stangrodzkiego jest on zredukowany niemal do zera. Nie jest to jednak jakieś uchybienie wobec wzorca, lecz świadomy zamysł kompozycyjny.
3. Akcja takiego dramatu wymaga wprowadzenia szczególnej daty w cyklu rocznym ”świętej” i obrzędowej, gdzie według tradycyjnych wierzeń spotykają się dwa kluczowe wymiary rzeczywistości , „ten” świat i „tamten”. Taką datą jest w dramacie Mickiewicza data kresowego, ludowego obrzędu „dziadów”. W sztuce Stangrodzkiego jest to katolicki Dzień Zaduszny.
Mamy więc w sztuce Stangrodzkiego strefę „górną”, niebiańską - anioły, Głos z Nieba, no i ducha kanonizowanego ojca Kościoła, świętego Augustyna z Hippony. Napotykamy tu też duchy zmarłych , w założeniu zbawionych, a więc niebiańskich - pisarza Jana Wiktora i poetę Kazimierza Sobolewskiego. Ciekawe, że tę grupę reprezentują tutaj ludzie pióra, bo przecież i św. Augustyn był znakomitym literatem. Należą do niej święty, były więzień sowieckich łagrów, i kontrowersyjny, wrażliwy na krzywdę pisarz – a więc ludzie , u których należy domniemywać wysoki stopień rozwoju duchowego.
Co do strefy „dolnej”, świata ludzkiego, to dostrzegamy w niej dwie kategorie postaci.
Jedna z nich to ludzie duchowo wrażliwi, zdolni jeszcze autentycznie czuć i płacić za to cenę cierpienia, spoglądać w stronę Nieba i nasłuchiwać głosów stamtąd płynących. Potrafią oni usłyszeć i dostrzec niematerialnych pośredników Nieba, rozpocząć i nawiązać z nimi dialog, nawet jeżeli jest to dialog nieudany. Mówiąc językiem Ewangelii: „mają oczy ku patrzeniu i uszy ku słuchaniu”.
Druga – to ludzie na różnym stopniu upadku, w stanie degradacji, uwiądu strony duchowej (rozumianej tu przede wszystkim jako wrażliwość na prawdę i bezinteresowne dążenie do dobra).
Oryginalnym wkładem Autora jest wprowadzenie – na zasadzie kontrastu do „wysokiego” tonu spraw niebiańskich – tonu „niskiego”, charakteryzującego się plebejską rubasznością i ostrym, drwiącym humorem. Sylwetki, jakby tylko naszkicowane kilkoma kreskami, przypominają bohaterów rysunkowych filmów disneyowskich. Pojawia się komiczna menażeria „zwierzoludzi” - to Kogut, Kocur i …Bogacz. Akcja nabiera wymiaru bajkowo-satyrycznego.
Jest to jakby literackie echo starych wątków buffo, wywodzących się z wieków średnich – z królującego wtedy zabawnego „eposu zwierzęcego”, oraz z komicznych intermediów (scenek przerywnikowych) w kościelnym dramacie misteryjnym.
Tutaj, w sztuce Stangrodzkiego, ten komiczny wtręt nie jest tylko oderwanym przerywnikiem, scenka komiczna zostaje integralnie wpleciona w tok akcji… zwiastuje przejście od legendarnej, pełnej chwały przeszłości do trywialnej codzienności naszego „ tu i teraz”. Bogacz, jak gdyby przeniesiony z chrystusowej przypowieści o Łazarzu, ma wprawdzie ludzkie ”oznakowanie”, ale – poprzez zaliczenie do jednego szeregu z Kogutem i Kocurem – ulega stopniowej degradacji po poziomu zwierzoluda, istoty tracącej wyróżniające cechy ludzkie.
Dalszy ciąg akcji przynosi kontynuację tej scenki – obrazującą porażkę aspiracji „zwierzoludzi” – nie ma ona już jednak charakteru komicznego.
Wspomniana trójka reprezentuje bowiem, na różnych poziomach, cofanie się człowieczeństwa w człowieku, dehumanizację. Może się ona wydawać zabawna tylko z pozoru. Zasadza się na redukcji osobowości do dominującego, zwierzęcego w swej bezrefleksyjności popędu, kompulsywnego pożądania – odpowiednio – władzy , bogactw, zaspokojenia erotomańskiego nienasycenia. Te namiastki życia, sukcesu i rozwoju mają im zastąpić życie w pełni i prawdziwie ludzkie. Mimo, że wyglądają na ludzi „porządnych” – w istocie spadli niżej od Ryśka i Zbyszka, od Zbłąkanego. Nie są już w stanie usłyszeć głosu anioła ani poety … żadne echo nie odezwie się w ich sercu… dopóki nie upadną i nie poniosą kary. A i wtedy nie analizują prawdziwych przyczyn swoich porażek.
Jak wspomniałem, w sztuce Stangrodzkiego mamy dwa plany rzeczywistości dramatycznej. Niebo (i jego pośrednicy - anioły, duchy) oraz Świat Ludzki. Próby dialogu tych dwu stref rzeczywistości. Człowiek sam wobec Niebios. Nie pojawiają się diabły, zasadniczo nie sygnalizuje się tutaj otchłani piekielnej, która - jak pamiętamy - była ukryta, ale ciągle obecna w mickiewiczowskich DZIADACH.
Odwołania do trzeciego planu, planu podziemnej Otchłani , pojawiają się tylko w epizodycznych, anonimowych postaciach Kusicieli w scenie z „Turkami”. Są to jednak ludzie, reprezentanci Otchłani, ale nie demony.
Czy więc naprawdę nie ma w tej przestrzeni dramatycznej innych znaków obecności Diabła i Piekła? Nie byłbym tego taki pewien. W jednej ze scen początkowych występuje postać kapłana, jak gdyby żywcem przeniesiona z chrystusowej przypowieści o dobrym Samarytaninie. To ten, który nie ma czasu ani dobrego słowa dla zrozpaczonej kobiety, przychodzącej do niego po odrobinę nadziei, po choćby symboliczny ratunek.
W jednej ze scen końcowych, w opowieści innej kobiety , przywołana zostaje postać urzędniczki. Są to osoby, z którymi dzieje się coś odwrotnego niż w przypadku „Turków” , nauczycielki Franciszki, bądź Kobiety II rozmawiającej z Janem.
Widać u nich zastygłe skutki przemiany negatywnej, nie pozytywnej. Wysuszenie serca, zamiast aktywnej miłości do ludzi – zdawkowa namiastka. Zdradzają oni cel, do którego zostali powołani: posługę potrzebującemu człowiekowi . Widzimy w nich zanikanie bezinteresownego dążenia do prawdy i dobra, co według teologów jest symptomem odcięcia od życia duchowego, a wiec i od łączności z Niebem, i od nadziei na zbawienie. Przypominają maszyny, trybiki wielkiego, bezdusznego mechanizmu. Nie kierują się już nawet własną wolą, własnymi dążeniami – tylko tym, do czego czują się ZMUSZENI. Następuje degradacja ich odrębnego, niepowtarzalnego „ja” – objaw bardzo groźny, bo zwiastujący ruinę ludzkiej osobowości.
W starych księgach wygasłych już nurtów średniowiecznej wiedzy o demonach piekielnych pojawia się jeden z najstraszliwszych wrogów człowieka i jego duszy – demon o nazwie Nihil, czyli NICOŚĆ. Imię to tłumaczy się samo przez siebie. Ten demon nie proponuje cyrografów, nie targuje się o dusze - on je niszczy i rozkłada. Niezauważalnie, bo na pozór nic złego się nie dzieje, nie czuć zapachu siarki… Czy jego działanie nie objawia się w omówionych wyżej bezdusznych postaciach?
Mamy w tej sztuce świat człowieka …podlegający erozji ducha, postępującej dehumanizacji. O nie, nie objawia się ona w okrucieństwach ludobójstwa, holokaustu, obozów. Objawia się w niedostrzegalnej, pozornie łagodnej utracie ludzkich cech. Kluczowe są tutaj trudności Wielkich Duchów - pisarza Jana oraz poety Mickiewicza - w nawiązywaniu kontaktu ze współcześnie żyjącymi ludźmi, np. z młodzieńcami Zbyszkiem i Ryśkiem.
W ich mniemaniu słowo poetyckie należy już do wygasłej przeszłości. Oznacza to ich przyzwolenie na zanik „boskich władz wyobraźni” (według określenia W. Blake’a), które - zdaniem tego myśliciela - mają moc bronić duszy ludzkiej przed odczłowieczeniem. Zamiast rozwoju wyobraźni - słyszymy tu o telewizorze, który podsuwa stworzone przez kogoś gdzieś tam niby-życie w obrazkach. Zanik wyobraźni powoduje zaś ogromną trudność przy próbach postawienia się w sytuacji bliźniego - potrzebującego, może nawet cierpiącego i czekającego ratunku człowieka. Po prostu znieczulicę.
Czy ta wnikliwa diagnoza choroby, trawiącej nasz świat i nas samych – ma jakiś związek z faktem, że sam autor jest zawodowo lekarzem dusz ludzkich? Sami sobie Państwo odpowiedzcie na to pytanie.
Mirosław Grudzień