GŁOS

 

Szukam czegoś. Nadziei, życia, wiary. Szukam z całych sił, bez końca, niestrudzenie. Po co żyłem, zanim odkryłem to poszukiwanie? Myślę sobie, nie mogę tego znaleźć i nie przyjdzie to do mnie znienacka. W rzeczywistości mam mnóstwo czasu, aby o tym pomyśleć, ale nie mam już ochoty
o tym myśleć. Żyję chwilą. Szukanie jest tak życiodajne i kojące, że po prostu szukam. Gdy szukam, wszystko nabiera sensu. Wszystko wydaje się piękniejsze, bardziej ekscytujące niż było. Zdaję sobie sprawę, że do tej pory nie żyłem, a żeby zdać sobie sprawę, że nie żyłem, muszę trochę uciec od życia.

Patrzę, dotykam, słucham. Jak poszukiwanie i bycie poszukiwanym nagle stają się jednym. Poszukiwacz i poszukiwany szukają tego samego. Nagle jestem zarówno poszukującym, jak i poszukiwanym. Jestem tym, jestem tym czymś. Cokolwiek to jest. Czuję taką pełnię, że gdyby tylko ta chwila nadeszła, gdyby tylko przyszła i mnie znalazła. Wtedy poczuję się szczęśliwszy niż kiedykolwiek. Przez lata pozwoliłem sobie odejść tak bardzo, że zapomniałem nie tylko o tym, że umieram, ale także o tym, że żyję. Czym było życie? Jaki był cel życia? Dzielić się życiem, dotykać ludzi? A może bycie wysłuchanym? „Pomocy!”

Krzyczę i nie jestem słyszany, mówię i nie jestem słuchany. Myślę o wszystkich rzeczach, których do tej pory nie mogłem zrobić. Czego nie mogłem powiedzieć, o czym nie mogłem opowiedzieć. Jak wiele rzeczy dzieje się w umyśle! Mój umysł zawsze staje się zatłoczony w takich chwilach. Stawiam przed sobą ludzi i mówię im po kolei to, czego nie mogłem powiedzieć. Wszyscy są zawstydzeni i milczą przede mną. Konfrontuję się z nimi jeden po drugim i odprawiam ich z hukiem. Swobodnie biorę ludzi, których obraziłem i przepraszam ich. Biorę ich i umieszczam w najpiękniejszym miejscu w moim sercu.

Nagle dociera do mnie, że jestem winien pieniądze kilku osobom. Wyciągam rękę i biorę banknoty leżące obok mnie. Kiedy położyłem tu te banknoty? Liczę je. To więcej pieniędzy niż kiedykolwiek w życiu widziałem. Wystarczająco dużo, by obdarować wszystkich, których znam. Jak udało mi się zaoszczędzić tyle pieniędzy? Co powinienem z nimi zrobić? Nie mogę ich schować do kieszeni. Trzymam je mocno w dłoni. Nagle ogarnia mnie pragnienie. Jednocześnie czuję głód. Nie ma gdzie wydać pieniędzy, a nie można ich zjeść.

W tym momencie zdaję sobie sprawę, że nie szukam pieniędzy ani rzeczy. Szukam czegoś innego. Czegoś zupełnie innego. Rozumiem, co to jest, ale nie potrafię tego nazwać. Czegoś, czego nigdy wcześniej nie doświadczyłem, ale wiem, że tam jest. Zastanawiam się, co to jest, jakie jest. Im bardziej z miłością próbuję to znaleźć, tym chętniej wydaje się mnie szukać. Jesteśmy coraz bliżej siebie.

 

Zatrzymuję się i wsłuchuję w otoczenie. Wszędzie panuje nieznośna cisza, we wszystkim niesamowity spokój. Jakby coś miało się wydarzyć i wszystko na to czekało. Czekaj, mówię, moja kolej. Narasta we mnie wolność. Krzyczę na całe gardło. Czy mnie usłyszą? Czy usłyszą? Nikt nie odpowiada. Moje uczucia trzymają się krawędzi klifu. Czuję się tak, jakbym nigdzie nie pasował i dlatego jestem wszędzie przywiązany. Zamykam oczy.

Otwieram oczy w miejscu, którego nigdy nie widziałem. Wszyscy są obcy, wszędzie jest daleko. Idę, rozglądając się wokół siebie. Robię kilka kroków jak duch i czuję, że w całej tej rzeczywistości coś jest zupełnie inaczej niż być powinno. Ludzie uciekają. Nikt nic do mnie nie mówi. Idę szybko przez opuszczone miasto, wszędzie pusto, wszędzie cicho.

Kiedy patrzę w górę, widzę ludzi zbliżających się do mnie z daleka, trzymających broń. Po ich ubraniach poznaję, że to żołnierze. W tym momencie zdaję sobie sprawę, że miasto jest pod okupacją, a ludzie z niego uciekają. Nagle rozlega się straszny dźwięk. Biegnę szybko, bomby spadają z góry. Wszystko się trzęsie, wszystko się wali.

Uciekam przed śmiercią jak owad przed pantoflem lądującym na jego głowie. Czy uciekanie przed śmiercią jest jak bycie owadem? Moje serce bije jak eksplodujące bomby. Gdy walą się domy i drogi, nie ma gdzie się ukryć. Gdybym miał skrzydła, chyba bym odleciał. Ale potem myślę, że to dobrze, że nie mam skrzydeł. Gdybym miał skrzydła, widziałbym wszystko z góry. Wszystko jest zniszczone, wszystko jest roztrzaskane. Domy leżą w gruzach. Uciekam i chowam się w dziurze. Jakbym był tu od zawsze, sam, zagubiony. Jestem samotnikiem, który stracił wszystko w ogromnym wszechświecie.

Wszystko się trzęsie. Mówię, że się nie boję, mój wzrok dryfuje na kamienie na ziemi. Próbuję sobie wyobrazić, co to znaczy być kimś innym. Co to znaczy być kamieniem? Kamienie są jednością wewnątrz i na zewnątrz. Jeśli kamień się boi, to się boi. Tak jak dzieci. Może one też są dziećmi, mówi mój mózg, który zaczyna pleść bzdury. Chciałbym być kamieniem, małym, ale solidnym kamieniem. Pozwól mi żyć wiecznie. Spotykamy się spojrzeniem z rośliną stojącą tuż obok. Pytam ją, co to znaczy rozkwitać. Co to znaczy być kwiatem? Co to znaczy być bez kwiatów? Czy mogę być twoim kwiatem?

Czas zatrzymuje się i przyspiesza. Nagle czuję zażenowanie. Ale to bardzo różni się od nieśmiałości, którą odczuwałem przed ludźmi jako dziecko. Nie jest to uczucie wstydu spowodowane przez tych złośliwych ludzi, którzy robili wszystko, by mnie upokorzyć, gdy byłem młodsza. To nie brzydota, to nie bieda, to nie głupota. To dziwne uczucie, które pojawia się spontanicznie. Wtedy ja zdaję sobie sprawę, że wstydzę się tego, czego szukam: bycia człowiekiem, przetrwania, oddychania. Zastanawiam się, czy są inni ludzie, którzy patrzą na cierpienie innych i wstydzą się za siebie.

Próbuję przekonać sam siebie, że niczego nie szukam. Jestem spragniony, czekam. Ale im dłużej czekam, tym bardziej chce mi się pić. Rozglądam się za kilkoma łykami wody. Nie ma żadnej. To tak, jakby ziemia pękła i cała woda odpłynęła. Tak właśnie rośnie moje pragnienie. Pragnę wszystkiego. Mam ochotę robić wszystko, niestrudzenie. Być wszystkim... Z ekscytacją jak po raz pierwszy i smutkiem jak po raz ostatni, ale robiąc to sprawiedliwie, delektując się tym.

Ale nie mam na to ani czasu, ani środków. Zadaję sobie pytanie, jak proste może być życie.

– Dlaczego zawsze zadaję sobie to pytanie? – Jak mały może stać się świat człowieka?

– Ponieważ nie ma nikogo, kto mógłby odpowiedzieć.

– Teraz zdaję sobie sprawę, że moja orbita jest tak duża jak ja sam.

– Jakby wokół byli ludzie, odpowiedzieliby na moje pytania. Ludzie nie wiedzą, ludzie nie rozumieją, ludzie nie kochają.

– Kochaj ludzi, ufaj ludziom.

Krzyczę, aż chrypię. Czuję się trochę lepiej. Czuję, że dotarłem do ludzi, przedmiotów...

Odwracam się, żeby zobaczyć słońce, ale jest ciemno i zimno. Wszędzie kurz i brud. Nie mogę już oddychać, czuję, że wariuję. Im bardziej myślę, że nic nie mogę zrobić, tym bardziej chcę wszystko zniszczyć. Wszystko jest już zrujnowane! Chciałabym zrzucić z siebie ciężar z całej siły, ale nie mam siły. Powoli uczę się, co to znaczy przegrywać, być ostatnim, być w najgorszej sytuacji. Uświadamiam sobie, że jestem tym, o którym zawsze mówię, że są innymi, || co mają najmniej życia… || czym życie przynajmniej jest...

Uciekam w marzenia, ale nie mogę uciec od bycia człowiekiem. Mówię, że możesz znieść ten ból tylko wtedy, gdy oddychasz dla ludzkości. Przestrzeń się zakrzywia, czas się rozszerza. Zdaję sobie sprawę, że ten świat ma drzwi, które otwierają się z nadzieją tylko wtedy, gdy komuś zaufam. Jeśli mogę wydać dźwięk, jeśli usłyszą mój głos, będę krzyczeć z radości ze wszystkimi.

W ten sposób nie można ani żyć, ani umrzeć. Ale wciąż szukam, niestrudzenie. Jakbym szukał ręki, którą mógłbym wyciągnąć ze współczuciem. Zbawienia. Światła, chwili, anioła. Nagle widzę czego szukam daleko, daleko stąd. Wiem, czego szukam teraz. Szukam duszy, życia.

Nagle słyszę głos, słaby szept. Słowa, których nie mogę zrozumieć, urywane zdania. Czuję pośpiech, ciepło, bliskość. Wypełnia mnie dziwne szczęście. Żyję tak, jakbym nigdy nie żył. Zdaję sobie sprawę, że ktoś się do mnie zbliża. Ludzie, ludzie! Ostatkiem sił krzyczę: „Jestem tutaj”.

„Czy ktoś mnie słyszy?”

„Żyję. Istnieję, jestem na świecie”.

Ale ludzie, ludzie na mnie wchodzą. Nie widzą mnie, nie słyszą, nie wiedzą. Nie rozumieją. Setki stóp na mnie. To tak, jakbym był w zupełnie innym świecie, o którym nikt nie wie. W świecie, do którego nie ma wejścia, ani z którego nie ma wyjścia. To coś pomiędzy snem a jawą, marzeniem a iluzją.

Ale ja mówię, że tak nie może być, że tak nie powinno być. Musi być jakieś wyjście. Wstrzymuję oddech i słucham ludzi, jest cisza. Zamykam oczy. Zdanie wypełnia moje uszy. Głos. „Słyszałem głos”, mówi ten głos. Słyszę ten głos i inny głos, który mnie woła. Nigdy wcześniej go nie słyszałem.

 

autor: Can Yi̇ği̇t Tunçman

tłumacz: Jakub Niedziela