WERSALKA 3.1.
Za wersalką znajdowała się pajęczyna
i w niej pająk.
Czasami udawało mu się złapać
zabłąkaną muchę
i był z tego zadowolony.
Mógł przeżyć
schowany za wersalką.
Siedzieliśmy po drugiej stronie
tego świata
i późnego, letniego popołudnia
rozmawialiśmy z nieznajomym młodzieńcem.
Pod dziesięciu latach
dotarły do nas nowości o nim:
jego ojciec umarł,
matka powtórnie wyszła za mąż,
starszy brat przeprowadził się do Południowej Afryki.
Jego wyborem były Kalifornia,
malarstwo
i Żydówka z którą nie miał dzieci.
WERSALKA 3.2.
Siedząc na podłodze atelier
z przerzuconymi nogami
i obojętnie wpatrzony na obraz na sztaludze
którą wczoraj w nocy długo i żmudnie malował,
pomyślał:
Te ciepłe, wilgotne wnętrzności
nigdy mi nie podarują syna.
Chwilę później o niczym nie rozmyślał.
Leżał na podłodze z wyprostowanymi nogami i rękami
i wpatrywał się w jeden punkt na suficie.
Kto mieszka nad nim?
Prawie że usnął.
Kto mieszka nad jego atelier?
Tak są cisi, bezszumni, jakby nie istnieli.
Jego żona miała na imię Linda
i była Żydówką,
on nazywał się Pol
i jego ojciec był Serbem.
W myślach nazywałem go John- Pol Johns
i wyobrażałem jak, czasem,
kiedy słońce zachodzi
znad zatoki San Francisco
melancholijnie uderza dłońmi
po zaciąganym skórami tam-tam bębnów
i niewyraźnie mamrocze:
Ową cywilizację trzeba zniszczyć,
Ową cywilizację trzeba zniszczyć,
Ową cywilizację trzeba zniszczyć…
WERSALKA 3.3.
Czasami,
w nie tym samym odstępstwie
czasowym,
od swojego brata,
trenera piłki nożnej
i byłego bramkarza
londyńskiego Tottenhamu,
Pol otrzymywał kartki.
Uważnie je czytał,
a potem przybijał szpilką
do ściany atelier.
Przez pewien czas
potrzebował tego afrykańskiego pejzażu.
Zapatrzony w drapacze chmur San Francisco
wspominał wspólne dzieciństwo
spędzone w pracowitym Birminghamie,
u ojca w warsztacie automechanicznym.
Potem podszedł do telefonu
i zadzwonił do swojej żony Lindy.
WERSALKA 3.4.
Był chłopczyk, który z matką
i starszym bratem
odwiedził ojczyznę swojego ojca.
Kilka tygodni później,
kiedy wrócili do Anglii,
odwiedził ich przyjaciel ojca.
Po niedzielnym obiedzie
gdy siedzieli w ogródku, za domem,
zapytał Pola:
„Czego się nauczyłeś w Serbii?”
„Tak, przypomniałem sobie”,
odpowiedział Pol.
„Pewnej piosenki”
I uśmiechnął się.
„Chodź, zarecytuj nam ją!”
obserwował go przyjaciel ojca.
„Ja jestem ja
ty jesteś ty,
on jest on,
ty jesteś koń.”
I znowu się uśmiechnął.
Kiedy przyjaciel ojca poszedł,
Pol od ojca dostał lanie,
które latami pamiętał.
Nigdy się nie dowiedział
co oznacza wierszyk.
Budapest
Wystrzępiony z codziennego zużywania
krawężnik jednego z mostów
Budapesztu nieubłaganie oddziela
od ruchu drogowego
wiodącego w przeciwne strony
jakąś swoją
pomieszaną logiką
niezrozumiałą dla kogoś kto pierwszy raz
pojawił się w tym mieście.
Szorstki mechaniczny dźwięk
migawki aparatu fotograficznego:
to koniec chwili,
lecz nie paradoksu
przypadkowo
zarejestrowanego
na kliszy filmowej.
Strumienie pojazdów
i kto wie co jeszcze
żeby, warunkowo,
można to było nazwać rzeką,
i w tamtej,
i w tej
od dawna minionej chwili
nie przestawały płynąć.
PRZEMYTNICY
Zebraliśmy się
koło północy
na parkingu
znad tamtej dziury na Slaviji
którą nazywają Mitićeva.
My- przemytnicy,
i oni- co zabłądzili
których przypadek sprowadził do nas
tej nocy
żeby wypełnić puste miejsca w autobusie.
Z torbami przepełnionymi Vegetą,
winiakiem i papierosami
Blue ronhill.
By wszystko to wymienić
na trochę sera, salami
i tanie kosmetyki
węgierskie.
Byliśmy przemytnikami najniższej warstwy:
międzynarodowa moneta do wyrównania rachunków.
Dwa równoległe wiersze
Staliśmy na autostradzie
nie po tej stronie, co trzeba.
Kierowcy w samochodach słuchali wiadomości południowych,
lecz my nie wiedzieliśmy o tym.
Słońce jak na złość parzyło,
obok w górę wznosiły się bagaże.
Lato, prawie, już mijało,
choć jego ślad w nas nie ocalał.
Nienawidziłem lśniących kawałków metalu
i chmur spływających z migających twarzy.
Jeśli się zatrzymają, będę musiał powiedzieć „Dziękuję,”
a nie chciałem zostawać ich dłużnikiem.
Stoję więc ciągle przy jakiejś autostradzie,
choć nie jest to już tamta magistrala.
I wiem: nikt mnie nie zabierze
przegrani pozostają przy OK korala.
Biografia/Biografija
Зоран Илић-прозни писац из Београда. Са својим причама присутан у српској и екс-ју периодици од 1989. године. Био уредник у "Књижевној речи" и гостујући уредник у "Албуму" (Сарајево). Једно време био заменик главног и одговорног уредника онлајн часописа Балкански књижевни гласник.
Тренутно уређује веб-сајт за књижевност посвећен ауторима са простора бивше Југославије Prozaonline. На загребачком интернационалном позоришном фестивалу ФАКИ 2006. године извео улични перформанс користећи мотиве из једне од својих прича.
Сарадник је и активни учесник многих веб-сајтова посвећених књижевности: новосадски "Бундоло", загребачки ЦИП/Писаћа Машина, београдски SEECULT...
Објавио следеће књиге кратких прича:
• Једноставна и друге приче, Пегаз–КОС, Београд 1997.
• Виртуелна девојка, КОС/Књижевно друштво "Свети Сава", Београд 2003.
• Недовршене приче, Књижевно друштво "Свети Сава", Београд 2005.
• Трчи зеко трчи, "Алма", Београд 2008.
Zoran Ilić- prozaik z Belgradu. Obecny w periodykach z byłej Jugosławii i Serbii od 1989 roku. Był redaktorem „Književnej reči” i gościnnym redaktorem w sarajewskim „ Albumie”. Przez pewien okres był zastępcą redaktora naczelnego czasopisma "Balkanski Književni Glasnik" online.
Obecnie redaguje literacką Web-stronę poświęconą autorom z obszarów byłej Jugosławii (Prozaonline). Na międzynarodowym festiwalu teatralnym w Zagrzebiu przedstawił uliczny performance wykorzystując motywy z jednego ze swoich opowiadań.
Współpracownik i aktywny uczestnik wielu stron internetowych poświęconych literaturze: „Bundolo” (Nowy Sad), „CIP/Pisaća Mašina (Zagrzeb), Seecult (Belgrad) etc.
Opublikował następujące zbiory krótkich opowiadań:
Jednostavna i druge priče, Pegaz-KOS, Belgrad 1997
Virtuelna devojka, KOS/Književno društvo „Sveti Sava”, Belgrad 2003
Nedovršene priče, Književno društvo „Sveti Sava”, Belgrad 2005
Trči zeko trči, “Alma”, Belgrad 2008