Nie wiem gdzie będę

A będę na pewno

Cieniem lub choćby tylko cienia śladem

T. Zawadowski

 

 

TROPAMI CIENIA

(O książce poetyckiej Tadeusza Zawadowskiego „Listy i cienie”)

 

Już Sokrates pasjonował się tajemnicą tworzenia. Słynne zdanie Arystotelesa „Nie ma geniuszu bez ziarna szaleństwa” świadczy jednak o tym, że za wybitne uzdolnienia natura często każe płacić stanowczo zbyt wysoką cenę. Życiorysy wielu wybitnych artystów zdają się to potwierdzać. Tak jakby blaskowi zawsze musiał towarzyszyć cień...

Być może psychika poetów, konstrukcja ich umysłów i wyobraźni jest zbyt krucha. Aby przetworzyć odbierane obrazy, uczucia i wrażenia w ten jedyny, na wskroś indywidualny i urzekający łańcuch słów spływających na papier i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przeistaczających się w niepowtarzalny świat wiersza, konieczne jest bowiem intensywne doświadczanie. Często jednak są to doznania zbyt bolesne i trudne do zniesienia, świat nie jest bowiem miejscem przyjaznym dla nadwrażliwców. Nie wiem, czy świadomość tych faktów któregokolwiek z nich powstrzymała. Artystą rządzi bowiem nieodparty impuls, niejako konieczność tworzenia.

Tadeusz Zawadowski jest człowiekiem, który w zapale tropienia blasków i cieni życia nie obawia się zagłębić w najdalsze zakamarki swej duszy, by odnaleźć tam słowo gotowe wyfrunąć i osiąść na stronie kolejnej książki poetyckiej. A jest to słowo niezwykle piękne, o czym łatwo się przekonać sięgając po którykolwiek jego tomik.

Urodził się 9 grudnia 1956 roku w Łodzi. Po ukończeniu studiów ekonomicznych na Uniwersytecie Łódzkim zamieszkał w Zduńskiej Woli, gdzie wziął czynny udział w tworzeniu Klubu Literackiego „TOPOLA”. Do dzisiaj pozostaje jego nieformalnym liderem i redaktorem wydawnictw.

 

Poeta ten, a zarazem krytyk literacki i redaktor jest człowiekiem niezmiernie utalentowanym i pracowitym. Bycie laureatem około 200 międzynarodowych i ogólnopolskich konkursów literackich oraz autorem ponad 700 publikacji w ogólnopolskiej i zagranicznej prasie, a także w ponad 150 antologiach, zdobycie nagrody Niezależnej Fundacji Popierania Kultury Polskiej POLCUL FOUNDATION z Sydney za całokształt działalności kulturalnej, nie pozostawia pod tym względem nawet cienia wątpliwości.

Jak dotąd wydał następujące tomiki poetyckie: Fotoplastikon(1987), Witraże (1991), Demony (1992), Przedrośla (1994), Listy z domu wariatów (1995), O Elizabeth, Berenice i jeszcze innych kobietach (1997), Krajobraz z kroplą w tle (1997), Lustra strachu (2000), Ścieżka obok raju (2005), Między horyzontami (2006), Powrót do domu wariatów (2007), a w 2011 roku omawiane poniżej Listy i cienie.

Już zdobiący okładkę obraz Caravaggia Św. Hieronim piszący (1607) wprowadza czytelnika w smugę zadumy, która go nie opuści niemal do końca. Oto z ciemności wyłania się postać starzejącego się mężczyzny tak skupionego na pisaniu, że nie dociera do niego, że szata dawno zsunęła mu się z ramion. Na twarzy okolonej siwiejącą brodą pomimo napięcia widoczne jest zmęczenie. Pisanie Wulgaty gęsim piórem jest procesem trudnym i czasochłonnym. Poświęcił mu już dwadzieścia lat, a tak wiele pozostało jeszcze do zrobienia. Nikt nie jest wieczny, zda się krzyczeć leżąca obok czaszka, lecz on nie poświęca jej ani grama uwagi. Nie wie, że jego dzieło, pomimo licznych kontrowersji, przetrwa wieki i będzie pierwszą książką wydaną drukiem (Biblia Gutenberga). I tego, że nikt nie zapomni jego imienia.

Tadeusz Zawadowski kilkadziesiąt lat swego życia poświęcił poezji, doskonale rozumie więc trud ślęczenia nad kartką czekającą na słowo. Jest chrześcijaninem, bliska jest mu więc zarówno Biblia jak i święty Hieronim, o czym świadczy szereg wierszy poświęconych postaciom biblijnym.

Czym są Listy i cienie: zaklinaniem rzeczywistości, oswajaniem śmierci, ucieczką przed samotnością, lekiem na traumę istnienia, modlitwą do Boga czy rozmową z czytelnikiem? Oceny mogą być rozbieżne, jest to bowiem książka tak bogata i różnorodna, że każdy odnajdzie w niej coś dla siebie.

Pisarzy na pewno zainteresują wyznania dotyczące procesu tworzenia; tych pełnych niepokoju i napięcia chwil oczekiwania na pojawienie się się słów, które wypełnią puste kartki i zagłuszą „kroki ciszy” przechadzającej się po biurku (Modlitwa o słowo), utrwalą „okruchy wspomnień rodzinnego domu” (Ocalenie II), zbliżą do przyjaciół, pomogą odnaleźć drogę do Boga i co nie mniej ważne pozwolą oswoić samotność i lęk. I chociaż poeta ten w wierszu Cisza przed nocą wyznaje „boję się swoich wierszy/ jak wyjętych z rąk Boga zapałek” wie, że nadal musi je pisać, bo jest to jedyny sposób na ocalenie siebie. Wiersze przychodzą bowiem do niego nocą, co doprowadza go do szaleństwa. Nic nie jest go w stanie przed nimi ochronić, bezsilna okazuje się zarówno wzywana na pomoc mrówka jak i Beatrycze, a Bóg zamiast go wysłuchać, opowiada „o potopie i spalonych/ w Pompejach i Auschwitz”.

Czym jest więc talent – bezcennym darem, czy przekleństwem? Jak żyć, skoro praca twórcza nie jest wyborem lecz koniecznością? Gdzie szukać oparcia, przecież nawet Bóg nie ma dla niego czasu? Na pewno może liczyć na rodzinę i przyjaciół, znajduje je w ich miłości, we wspomnieniach o spokojnym, szczęśliwym dzieciństwie, podróżach i literaturze. Opracował też sposób na zbliżenie się do Boga. Wystarczy pomyśleć o nim jak o sąsiedzie, który „mieszka na piątym/ piętrze mojego bloku Codziennie/ wynosi śmieci i uśmiecha się/ do nieznajomych”(On który jest). Sprawia to, że staje się on kimś bardziej dostępnym i skorym do pomocy. Nikt przecież nie krępuje się zagadnąć sąsiada.

Dobrze też wyobrazić sobie czasem, że „On jest / w każdym/ z nas Rośnie/ niczym góra”, trzeba więc do niego iść „nie po turniach/ ale w głąb skały”(Szukanie drogi), choćby tą skałą była własna dusza. Bo cóż może być bliższego niż własne wnętrze? Jeśli zamieszka w nim Bóg, łatwiej będzie go odnaleźć.

A dusza poety jest miejscem szczególnie wrażliwym i niespokojnym. Kłębią się w niej sny, wizje aniołów, świętych i zażarte dysputy, które toczą „Judasz/ z Chrystusem pierwszy obawia się/ potępienia drugi/ ciężaru odpowiedzialności/ że może nie udźwignąć jarzma/ krzyża” (XXX /nocą w mojej głowie/). Szczególnie uparcie pojawia się postać Judasza, tak jakby autor chciał ją uczłowieczyć (Opowieść Judasza), wysłuchać i zrozumieć, bo „ktoś/ przecież musi usłyszeć i jego/ prawdę” (Sen o Judaszu). O wszystkim bowiem zdecydował Bóg. Z jego wolą należy się godzić, nawet wtedy, gdy każe bratu zamordować brata (List Kaina do Abla), czy zakończyć życie na ziemi.

Wielu ludzi się buntuje, poeta wydaje się jednak pogodzony ze śmiercią, chociaż jej nie przyzywa. Żegna najbliższych i przyjaciół, odwiedza ich groby „przysiadam/ na chwilę ciągle/ brak czasu na wieczność” (Cmentarz II) i żyje dalej, wszak „za rok też będzie/wigilia/ karp na stole/ będzie moczył pysk w galarecie/ za stołem tylko jedno wolne krzesło” (Nie będzie), bo gdy przyjdzie śmierć „tak naprawdę nie stanie się nic/ co warto odnotować w dzienniku” (Nie stanie się nic).

Skąd się bierze ta akceptacja śmierci? Z wiary w to, że jest ona jedynie zwykłym przejściem między światem żywych i umarłych? Najwidoczniej nie jest tak straszna jak się wielu z nas to sobie wyobraża. Tadeusz o tym wie, bo ulegając wypadkowi niemal jej doświadczył: „już rozmawiałem z Bogiem i nie boję się/ tej chwili która jest/ końcem i początkiem zarazem”(List do Bereniki). Powrócił, a może mu się tak jedynie wydaje? W wierszu tym stwierdza bowiem: „ czasem myślę że moje/ życie nie mogło mi się przydarzyć/ na jawie”. Bo czym jest życie? Może jedynie snem, jak twierdzi w jednym ze swoich dramatów Pedro Calderon de la Barca zwany hiszpańskim Szekspirem lub „kołem, które spina śmierć”, o czym z kolei przekonuje nas Zbigniew Herbert w Królu mrówek? I czym jest człowiek? Czyżby naprawdę „widmem, które śni ktoś inny”, co w Kolistych ruinach insynuuje niedoceniony przez szwedzką Akademię, wspaniały argentyński poeta, prozaik i eseista Jorge Luis Borges? Jak widać myśli pisarzy to kręgi na oceanie czasu. Rozchodzą się, zderzają lub pokrywają niosąc przez wieki niemal to samo przesłanie.

Wspomniany List do Bereniki jest jednym z całego cyklu, bo forma listu wyjątkowo temu poecie odpowiada. Jest człowiekiem, wokół którego gromadzą się inni, ma więc do kogo pisać. Lubi ludzi, a oni to czują. I odwzajemniają się przyjaźnią. W pięknym wierszu Galeria przyjaciół Tadeusz Zawadowski oznajmia: „W moim domu mieszka/ pamięć przyjaciół Wchodzi/ w ramy obrazów za szkła grafik/ Krząta po nocach i wypisuje/ dedykacje na setkach/ rozmaitych książek”. A on pisze do nich poetyckie listy. Wspomina wspólnie spędzone chwile, odwołuje do bolesnych zdarzeń, wspiera a nawet próbuje się w nich wcielić, by lepiej odczuć traumę, która ich dotknęła. Nie na darmo jest poetą, pisze więc również listy tak nietypowe, jak List do śmierci, którą traktuje „jak drzwi które każdy z nas/ musi otworzyć”, wspomniany poprzednio List Kaina do Abla, czy List do św. Hieronima ze Strydonu.

O jego zdolnościach współodczuwania świadczy również cykl wzruszających wierszy poświęconych spotkanej nad morzem Annie. Oto „Na brzegu morza Anna/ karmi chlebem cienie/ męża i syna” (Anna i morze), „Złorzeczy/ falom i przeklina dzień”, który jej ich zabrał (Anna i perły) i chociaż wie, że morze „Nigdy nie dzieli się kochankiem” (Anna i morze II), ona i tak „zawsze będzie tam czekać”, bo nie ma nic trwalszego od pamięci o utraconej miłości.

Moja podróż tropami cieni snujących się po stronach tej wyjątkowo starannie wydanej, różnorodnej tematycznie, napisanej pięknym, bogatym językiem, świadczącym o znajomości istoty tego, co od wieków nazywamy poezją, wzruszającej, a jednocześnie zmuszającej do myślenia książki Tadeusza Zawadowskiego dobiega końca. I zapewniam, że pomimo tytułowych cieni, była to wędrówka pełna wrażeń i cichej, łagodnej zadumy. Listy i cienie bowiem pomimo ocierania się o śmierć traktują głównie o życiu, jego blaskach i niedostatkach, wskazują drogę ku Bogu i drugiemu człowiekowi, bo tylko on jest zdolny zapisać w swej pamięci i sercu spotkanie z autorem i jego poezją. A poezja Tadeusza Zawadowskiego pozostawia ślad, którego nawet czas wytrzeć nie zdoła.

 

Wanda Nowik-Pala

 

Tadeusz Zawadowski Listy i cienie (Bydgoszcz 2011), s. 91