NA SKRZYDŁACH PAMIĘCI. O książce poetyckiej Haliny Kurek „Bawełniany motyl”
Jak długo trzeba dojrzewać, by z poczwarki zamkniętej w oprzędzie codzienności wyłonił się barwny poetycki motyl? Dorastanie poety jest procesem złożonym, czasochłonnym, a zdarza się, że i bolesnym. Zbyt ostra krytyka na starcie potrafi bowiem czasem zawrócić z drogi. Wydaje się więc, że nie należy się z nim spieszyć. W końcu przecież i tak nie jest ważne, kiedy skrzydła się rozwiną,  lecz czy będą miały cechy Pegaza. Najwidoczniej Halina Kurek dobrze o tym wiedziała, albowiem gdy w 2005 roku ujawniła się w tomie „Progi” okazało się, że jest to poezja zasługująca na nagrodę im. Andrzeja i Władysława Strumskich przyznawaną przez rzeszowski Oddział ZLP za najlepszy debiut roku.  Poetka, uskrzydlona sukcesem, wkrótce wydaje następne zbiory: „Miejsca na własność” (2006) i „Na wielkim dniu” (2008). Zbiera również laury na ogólnopolskich i międzynarodowych konkursach literackich, a w 2009 roku otrzymuje „Złote Pióro” - honorową nagrodę literacką rzeszowskiego Oddziału ZLP.  Jest członkiem ZLP i Klubu Literackiego działającego w Regionalnym Centrum Kultur Pogranicza w Krośnie.

Mieszka i tworzy w pobliskim Zręcinie.  Sporą część jej najnowszego tomiku „Bawełniany motyl” zajmują wiersze poświęcone przeszłości. Autorka na skrzydłach swej pamięci przenosi się w czasy, gdy „świat baśni spływał” na nią wraz ze światłem zapalanego o zmierzchu kaganka. Jakże odmienny od codzienności wiejskiego dziecka musiał to być świat, skoro dzięki temu rozkwitała jak róża. Jak niewiele miała  rozrywek świadczy także fakt, że „wyprawą była podróż do miasta po naftę i węgiel”, dzięki której ujrzała pomnik Ignacego Łukasiewicza z kagankiem w ręku. I cóż to musiało być za przeżycie, skoro pamięta o tym do dzisiaj! Wiersz „Kaganek” kończy się znamiennym stwierdzeniem: „Wiele by kaganków, by móc ciemności/ rozświetlić”. Warto się nad nim zatrzymać. Nie chodzi tu przecież jedynie o mroki nocy. Więc o co? O przysłowiowy kaganek oświaty, zacofanie, otchłanie naszej psychiki, zagadki historii czy o to, co skrywa przyszłość? O czym myślała autorka, wie jednak tylko ona... Z wiersza „Zabawa w burzę” wynika, jak niesłychanie ważną osobą  był dla niej ojciec. To on po wręczeniu jej pudełka z groszkami wymyślił zabawę w kolory, sprawił, że ich splecione ręce przekształciły się w chwiejące się w czasie burzy drzewa, snuł opowieści „o gwiazdach/ co w sierpniu tak nisko wiszą nad głową” i cierpliwie odpowiadał na pytania. Być może obudził w niej tę część duszy, która po latach doprowadziła ją do poezji.   Nie obeszło się również bez wspomnień niedzielnych ceremoniałów. Niedziela była dniem postrzyżyn, „bo matka miała dryg w ręce” oraz uroczystego obiadu z nieodłącznym rosołem z kury. Widok ściągania skóry z królika był zbyt silnym przeżyciem, a patroszenie kury budziło w niej żal, wszak „jutro mogła znieść jajo/ które właśnie było w drodze”, choć zdawała sobie sprawę, że „rosół …. uzdrawiał chorych/ sycił głodnych”. Czas płynął wolniej, pozwalał zatrzymać wzrok na rojących się pszczołach, zachłysnąć powietrzem ciężkim „od pyłków kwiatów i traw”, zauważyć jak „letnie niedziele niespiesznym przemijaniem/ odbijały się na twarzach kobiet/ drzemiących podczas kazania w kościele na sumie”.   Z wiersza „Bawełniany motyl” dowiadujemy się, że burzliwe przepoczwarzanie się autorki zaczęło się, gdy „Po nauki zawieziono mnie do miasta”.  Do czasów szkolnych powraca jeszcze w wierszu „Zjazd kaktusów – rocznik 44”. W czasie spotkania „wieczne przyjaźnie znów się klecą/ by choć na chwilę odnaleźć ten czas” a tytułowe kaktusy, które „ miały wyrosnąć na dłoniach/ nauczycieli w klasie maturalnej” są jedynie zabawnym wspomnieniem.  Miło jest też powrócić myślą na trasy młodzieńczych wypraw w teren – tam, gdzie „Noc ze szczytów kłaniała się sobótkami/ rozkwitał kwiat paproci”. Tytuł tego wiersza „Nie dość mi” mówi sam za siebie. Najwidoczniej były to wyjątkowe chwile. Życie mija nieubłaganie, „ wszyscy dojrzeli, odlecieli”, pozostały jedynie wspomnienia i niedosyt... Od dzieciństwa poetka ma bezpośredni kontakt z naturą. Sprzyja temu zarówno miejsce zamieszkania, jak i fakt, że jest to wieś położona na Podkarpaciu. Nic dziwnego więc, że znalazło to odbicie w wielu jej wierszach.  Halina Kurek potrafi zachwycić się kształtem jabłka, wiśnią rumieniącą się na widok zbliżającej się do niej twarzy, nie omieszka jednak ostrzec, że jej „serce kamykiem zostanie na podniebieniu”. Analogia do nieudanej miłości nasuwa się sama. Nie warto się zapominać, bo może się to źle skończyć. Zachwyca też erotyczny opis wąchania dojrzałej gruszki. Z pozycji owocu wygląda to tak: „Twoje rozszerzone nozdrza/ wietrzą niebiańską ucztę/ zbliżają się do mojej skórki/ wodzą po kształtach”. Niejedna kobieta pragnęłaby znaleźć się na miejscu tego owocu. Znajdziemy tu również wiersz o śliwkach, drzewie koło domu, a także o ważce. Barwa jej skrzydeł przywodzi na myśl błękit wstążki we włosach, z którą „jak ważka skrzydlata biegłam do ciebie co noc”...”przerażone świerszcze wyskakiwały spod stóp// I tak jak my/ nie wiedziały, że tańczą tylko jedno lato”. Wspomnienie po latach już nie boli. Czas jest najlepszym lekarzem, łagodzi ból a zdarza się nawet, że kasuje w pamięci miejsce, w którym był zapisany. Bez tej dobroczynnej właściwości czasem trudno byłoby przetrwać.  Są jednak rzeczy, które warto pamiętać. Na pewno można do nich zaliczyć najbliższych przyjaciół, znajomych oraz wydarzenia, które dotyczą kraju.  Świadczą o tym między innymi wiersze dedykowane autorowi wstępu dr Józefowi Janowskiemu oraz Marii Winiarczyk, o której napisał: „Niczym głosu przelatujących nad fiordami łabędzi i skrzydeł łabędzich słuchaliśmy z Marią Winiarczyk Edvarda Griega, orkiestry norweskiej grającej Suitę i opus 46”. Tytuły wierszy mówią, że „Maria tu nie wróci” i „Maria się waha”. Jeśli nie wróci, to „Kto zerwie jabłka z „Sybiraczki”?”.  Maria pielęgnowała żonę doktora Janowskiego, zajmowała się domem, ogrodem stając się osobą, której brak odczuwa się boleśnie. Dopóki jednak się waha, nic nie jest rozstrzygnięte do końca.    Wzrusza piękny wiersz „Zabierz mnie” pisany do Joanny. Brzmi jak pełna tęsknoty pieśń. Poszczególne zwrotki mówią o przemijaniu. Niby refren powtarzają się słowa: „Zabierz mnie na wyspę szczęśliwą”. Kolejne pory roku zmieniają bowiem jedynie otoczenie: „jesień gubi korale”, „szron osiadł na drzewach”, tęsknota pozostaje. Dopiero wiosenny wiatr osuszył łzy i sprowadził niepewność. Ostatnie zaklęcie „Zabierz mnie na wyspę szczęśliwą” przechodzi bowiem w  pełne rezygnacji stwierdzenie: „a zresztą nie wiem.../ pół drogi za mną – ile przede mną/ do nieba tak daleko”. Poświęcone pamięci Sebastiana „Powędruj ze mną” pisane jest w jego imieniu. Śmierć nie niszczy łączności między bliskimi. Odczytują oni nieuchwytne dla innych symbole i dają sobie znaki: „Zapaliłem światło/ choć przez chwilę chciałem ujrzeć/ Twoją twarz znękaną jedną myślą/ byłaś czujna - /odkryłaś moją obecność”. Uczucie sprawia, że nawet teraz są w stanie odczytywać swe myśli i pragnienia. Dlatego możliwa wydaje się również wspólna wędrówka, którą on proponuje: „Odrzuć kamień...i powędruj ze mną przez Caryńską i Wetlińską,/ na Tarnicę zaniesiemy swój krzyż”. Spotkanie nie jest jednak możliwe. Następny wiersz kończący się słowami „ufam planom Stwórcy/ i oczekuję Anioła z Twoją twarzą” świadczy o pogodzeniu się ze stratą.  Wiara pomaga uporać się z bólem, daje nadzieję na spotkanie w raju. A autorka jest osobą wierzącą, uczestniczącą w religijnych zwyczajach i obrzędach. Nic dziwnego więc, że w zbiorku tym znalazły się takie wiersze, jak „Świątek”, „Zręcińskie anioły”, czy „Światło schodzi z góry”.  Nie jest jej również obojętne to, co dzieje się w kraju. Świadczy o tym wiersz  „Katyń 2” poświęcony ofiarom katastrofy pod Smoleńskiem, w którym z goryczą zwraca się do tej nasiąkniętej krwią ziemi: „nie wykarmiłaś szlachetnego drzewa./ Ptaki gniazd tu nie zakładają./ Synowie się nie rodzą, ale umierają”.  Było to wydarzenie tak wstrząsające, że domagało się najwidoczniej przetworzenia uczuć w słowa. Nie zatrze to jednak widoku rozbitego samolotu i tego feralnego, ściętego skrzydłem drzewa. Będzie powracał, odżywał w pamięci i kolejnych utworach.     „Bawełniany motyl” kończy swój lot wierszem „Poeta milczy”. Poezja nie rodzi się codziennie. Są okresy, gdy poeta jedynie patrzy: „na nagi poskręcany korzeń/ zielone źdźbło trawy/ czyjąś bruzdę na twarzy// To mgnienie odkłada na czas/ kiedy zamieni się w słowo”. Nie wiem jak długo będzie trwało zapatrzenie Haliny Kurek zanim powstanie kolejny tom, ale oczekuję go, by sprawdzić dokąd zaniosą ją skrzydła uczuć, wyobraźni oraz wrażliwość poetyckiej pamięci. 

 

 

Wanda Nowik-Pala   Halina Kurek, „Bawełniany motyl” (Regionalne Centrum Kultur Pogranicza w Krośnie, 2010)