Arkadiusz Frania


Rozbijanie ściany


Żeby stworzyć coś nowego i dorzecznego, trzeba najpierw unicestwić stare przyzwyczajenia, rutyniarskie przytakiwanie i aplauz dla hierarchicznego status quo, trzeba zabić w sobie dziewczynkę, niedojrzałość, dziecinność. Heroina Olgi Lalić-Krowickiej (ur. 1980) z tomu „Dzisiaj przyjdzie w brązowym” (wydanie drugie zmienione, Krosno 2006) – „Lalka w betonie” (s. 31) – postanowiła wydobyć się ze skorupy: „Za murem jestem / w teraźniejszości / na cyfrę dwa podzielona” (s. 50), „Przeskoczyła przez mur. / Potem zawróciła i zburzyła go” (s. 12). Mur jest symbolicznym odgrodzeniem „ja” od rzeczywistości, stada ludzkiego: „Lgną za murem” (s. 17), „a oni kpią za murem rozbitym w dniu moich urodzin” (s. 13), choć ostatni z cytatów może sugerować przebijanie ściany dzielącej ciało od duszy, „ja somatycznego” od „ja psychicznego”. Nie od rzeczy będzie też nawiązanie do przeistaczania się człowieka prenatalnego w homo sapiens: „Chłopczyk czuł, że urośnie, / tylko z brzucha nie mógł się na razie wydostać” (s. 12). Zaryzykuję więc twierdzenie, że debiutancki zbiór młodej poetki z Dukli „Dzisiaj przyjdzie w brązowym” jest obszernym, niewolnym (całe szczęście) od hipnotycznego uwodzenia czytelnika, głosem na temat „narodzin”.
Wrażliwa, magnetyczna dusza Olgi Lalić-Krowickiej („Wszystko bije dusza też”, s. 13) jeży się raniącymi nas podczas lektury opiłkami ważnych słów, które, choć wyglądają nad podziw niewinnie, dziewiczo na białych kartach tomu, stają się dla mnie słowami-potworami, słowami-demonami. Zagarniają całą uwagę, nerwy. W konterfekcie kobiety czytamy, że „W sercu ma odłamek żelaza, / żeby wszystko nie było zbyt delikatne” (s. 11). Podmiot liryczny podświadomie unika poloru, łagodności, lukru, anielskości, skoro przyznaje się: „Gryzie mnie wyobraźnia z drutów utkana” (s. 59). Bohaterka każdą płaską powierzchnię musi ożywić rysą, brudną plamą, zaciekiem, bruzdą, fałszywym proroctwem, „czystą bzdurą przepowiedni” (s. 13), linią nieregularną, quasi-nieporadnym dźwiękiem: „Napiszę wiersz. Może. Krwisty. Wojowniczy. Istny” (s. 13). Nawet zdanie o miłości, zapowiadające słodycz „utulenia” kochanki przez oblubieńca nagle przez dwa końcowe słowa zrogowaciało: „Dotknął jej czoło, utulił policzki dłonią szorstką” (s. 89).

 

Ale równocześnie autorka chce opisać narodziny na wspak, dziwny stan samo-wygnania, samo-wypędzenia i jednoczesnego odnajdywania się we własnym umyśle. Początkowe sygnały wieloznacznego zatracenia, choćby z wiersza „Ona”: „ślady rozgałęzionych dróg” (s. 6), ustępują demonstracyjnej deklaracji w „Zaplątanej w sobie”: „Wpadam do pajęczyny własnych myśli” (s. 31). W lepkiej przędzy z gruczołów schizofrenicznych powstaje teatr paniki; akcja może rozgrywać się wyłącznie wewnątrz struktury, magmy mózgowej: „Absencja. Noc. Żywe trupy. / Splecione scenariusze schizy i metafizyki” (s. 59), „Gryzie mnie paranoja porozrywana” (s. 59).
Osobowość bohaterki ujawnia się poprzez jej twarz, wbrew goryczy: „Z dna duszy nie czerpie nic” (s. 53). Jeśli podmiot liryczny prosi: „Przerysuj moją twarz” (s. 7), nie chce zapewne zwykłego mimetycznego utrwalenia wizerunku w tekście czy obrazie („Widziałam miejsce w którym zabetonowano moją twarz”, s. 13), lecz marzy mu się nowa, przemieniona, jedna, osobista, własna fizys. Obecna twarz jest bowiem lunatyczna, zwielokrotniona przez majaki, obca, fantazmatyczna: „Z dna duszy nie czerpie nic. / Jest obca. Twarz. I twarz w twarzy” (s. 53), „Mam to w nosie, że moja / schizofreniczna twarz ma znaczenie skrzydeł wariata” (s. 45). Gdy czytam passus: „Chodź tutaj! Zobacz! Stłukłam twarz. / Własną. Zrewiduję każdą odrobinę. / W tych przeklętych okruchach / odkryję ciemny wszechświat” (s. 9), doceniam straceńczą odwagę kobiety, która czuje się zagrożona przez odbicie w lustrze. Przypomina mi się jednocześnie pierwsza zwrotka utworu Marianne Moore „Twarz” (tłumaczenie Julia Hartwig), gdzie bohaterka wyraża niespełnioną w przestrzeni wiersza pokusę autodestrukcji: „«Nie jestem zdradliwa, nieczuła, zazdrosna, zabobonna, / wyniosła, jadowita, albo też całkiem ohydna». / Studiując jej wyraz każdego dnia, / w desperackim porywie / i nie powodowana żadną ostatecznością, / najchętniej rozbiłabym lustro” (cytuję za: Julia Hartwig, „Dzikie brzoskwinie”, Warszawa 2003, s. 42). Z kolei sieradzka poetka Maria Duszka ból wyobcowania oznacza stonowanym zdumieniem wpisanym w ramy zwierciadła: „Tak nieważnieją we mnie / moje słowa // Tak dziwi mnie / że jest w lustrze / moja twarz” (cytuję za: Maria Duszka, „Poezja przypadków”, Sieradz 1990, s. 21).     
Podróż, w jaką rusza bohaterka, jest niebezpiecznym igraniem z możliwościami systemu nerwowego („Otwieram siebie klamką”, s. 6), z pamięcią („ocet wspomnień”, s. 21; „żylaki wspomnień płoną w oknie”, s. 43), z niejednoznaczną reputacją przeżyć („Wykłute źrenice szukają łez / w zaplątanych ulicach przeszłości”, s. 7), wyobrażeń, przypuszczeń. Już w otwierającym zbiór liryku tytułowym „Dzisiaj przyjdzie w brązowym” dominuje heterogeniczność, dwojakość „faktu psychicznego”: zamknięte („Brama stała zamknięta”) – otwarte („Brama się otworzyła”), martwe („umarła Pani”) – żywe („Kobieta poszła”). To ostatnie zestawienie ciekawie kontaminuje się ze snem: „gdy jestem martwa-nie śpię / gdy żywa-śpię” (s. 38). Z wiersza „***(Przerysuj moją twarz)” możemy dodać jeszcze parę: buduję – niszczę („Zakładam się z nicością, / że słowo poprawia i zarazem / burzy dom”, s. 7).
Ciekawie autorka rozpisuje elementy wanitatywne. Ten antydemokratyczny, antypaństwowy sposób tupania nogą przez negację, zaprzeczenie nie narzuca się, lecz cierpliwie (!) emanuje z poszczególnych fraz: „Wierzę. Nie wierzę. Szukam odbicia nicości w moich oczach” (s. 13). Zawsze jest to jednak nihilistyczny komentarz wyłącznie do siebie, wyrażony wprost („Zdeklarowałam się na nicość”, s. 7) bądź skryty za materią w rozsypce („ogródek pustki / i opustoszała kamienica”, s. 4). Pustkę poetka nasyciła alienacją i hiobową wieścią: „Sam na pustyni / obdarzasz pustkę / bólem” (s. 32). Pragnę zwrócić uwagę na zwielokrotnienie odczucia bezmiaru „nic”, w którym dość osobliwy rodzaj ruchu, jakim jest ból, może stać się także darem. W jednym z liryków czytamy: „Urodziłam siebie. / Dziś setny raz. / [...] / Urodziłam siebie. / Tak opustoszałej przestrzeni / nigdy jeszcze nie spotkałam” (s. 30). Odczucie bezludności wewnętrznej wyspy, chłodu i grozy wymarłych terytoriów duszy, po raz kolejny dowodzą, że podmiot liryczny ma wszelkie cechy masochistycznego demiurga.
W utworze „Dno” chyba – na przekór prawom własnej poetyki – autorka dławi się rzeczywistością fantasmagoryczną, zagłusza podszepty, co brzmi nieco jak egzorcyzm nad „ja”: „Nie, to za duże obciążenie, / aby na tym rozdrożu znowu szyć urojenia / i oglądać tył ściany” (s. 21).
Liryka Olgi Lalić-Krowickiej jest egoistyczna do granic kobiecości; bohaterkę toczy chorobliwa potrzeba określenia własnej żeńskości („Jestem”, „Ja. Twórczyni piękna...”, „Ja”); choć wypiera się: „Nie jestem / egocentrycznym punktem” (s. 45), reżyseruje monodram o „ja” – centrum wszechbytu; zauważmy też stosowaną często przez autorkę funkcję „wyśrodkuj”: „w kuchni-po środku nieba / w polu-po środku salonu” (s. 16).
Chciałbym tu zauważyć, iż częstym syndromem cielistości jest odzież i obuwie, stające się totemem feministycznym: „[kobieta] Jest suknią z różnorodnych tkanin i kolorów” (s. 11), „Przestań mnie ubierać na różowo, / przecież jestem suknią ślubną / i bordowym kapeluszem” (s. 34), „Ma płaszcz, / portret na duszy / i ojczyznę w obcasach” (s. 11), „Krew to moja sukienka, / otoczona szkłem upadku” (s. 18). Fragment: „Samotność w piórze waży tyle co / moja suknia ślubna” (s. 17) wiedzie nas do urywka: „jest zimno giną motyle lata / na mojej sukni / samotność-uszyła inicjały” (s. 56). Urok sukni ślubnej został obnażony przez izolację bohaterki w małżeństwie, a więc w jakimś sensie umieranie w związku damsko-męskim. „Aksamitną suknię umarłej Pani” (s. 4) pozwolę sobie zinterpretować w uruchomionym przed chwilą kontekście. Z kolei motyle odarto z atrybutów piękna, wszczepiając w nie zapowiedź rychłej śmierci.
Zobaczmy, jak odmiennie motywy sukienkowe i motyli opracowała Halina Poświatowska: „nie próbuj zatrzymać w dłoni / wątłych skrzydeł motyla / choćby usiadł ci na sukni / nie próbuj zacisnąć w dłoni / pozwól mu wytchnąć chwilę / i pożegnaj uśmiechem” (cytuję za edycją: Halina Poświatowska, „Poezje zebrane”, opracował Aleksander Madyda, wstępem opatrzyła Grażyna Halkiewicz-Sojak, Toruń 1994, s. 365).
Zaprezentowane tu przeze mnie widzenie i doświadczanie świata lirycznego Olgi Lalić-Krowickiej są wyborem z wielu sposobów „błądzeń” krytycznych. Każda obserwacja analityczna zdaje się być odpychającym, bo subiektywizowanym, wyrażeniem paskudnej dowolności badawczej,  której cywilizowanie (uwiarygodnianie) należy do głównych zadań przebiegłej natury recenzenta.


„Rozbijanie ściany” [recenzja zbioru wierszy Olgi Lalić-Krowickiej „Dzisiaj przyjdzie w brązowym”, wydanie drugie zmienione, Krosno 2006], „Akant” 2007, nr 6; przedruk [w:] „Varia Częstochowskie 2006 albo Rocznik Literacki”, opracowanie Władysław Edward Piekarski i Zbigniew Stańczyk, Częstochowa 2007 oraz „Gazeta Kulturalna” 2008, nr 1.

JB Cookies