Joanna Sawicka, urodzona 19 lat temu w Międzyrzecu Podlaskim, obecnie mieszkająca w Zahajkach, absolwentka LO im. Władysława Sikorskiego w Międzyrzecu, na pewno nie jest zwykłą dziewczyną. Nie tylko dlatego, że z jej przeciążonej szuflady wciąż wysypują się kolejne wiersze, również nie dla tego, że dzwonek w jej telefonie odzywa się utworem „Help!” Beatlesów. Chociaż to istotne szczegóły, młoda pisarka zdobyła już szereg wyróżnień, w tym drugą nagrodę poetycką Ogólnopolskiego Konkursu im.  J.I.Kraszewskiego, a od niedawna może się pochwalić książką wydaną przez Biblioteczkę Podlaskiego Kwartalnika Kulturalnego. Doprawdy nie każdy ma okazję na takie wejście w dorosłość.

 

„urojone arytmie” – to tytuł, który sam w sobie mówi już bardzo dużo. W tomie Joanny znajdziemy „drżenia”, „migotania” i „zastoje” – kolejne części artystycznej ewolucji, być może także osobistej rewolucji w patrzeniu na otaczającą rzeczywistość. W autorskim świecie dużo jednak odliczania, wahań i niezdecydowania, a także prób porządkowania: mam swój idealnie/ nieposkładany świat. Jest w tym fakcie element młodzieńczego buntu i braku akceptacji twardych, matematycznych zasad, których w żaden sposób nie można zniekształcać: siedemnasty grudnia/ ostatni z dwunastu miesięcy/ czternaście dni do końca roku/ czternaście jak mój numer z dziennika. Wyliczanka trwa dzień po dniu, a szkoła wpasowuje się idealnie w te błędne koło poprawności: przez czterdzieści pięć minut/ wbijają nam swoje mądrości/ aby później wypuścić z pomieszczenia:/ szereg osób myślących tak samo. Zarzut wraca w formie pretensji w jednym z najbardziej osobistych wyznań książki, wierszu dedykowanemu Tacie: przepraszam/ nie zawsze potrafię/ ułożyć poprawnie równania/ często mylę się w wyrażeniach i przykładach/ nie potrafię poskładać idealnych proporcji. Tekst wygląda na pewnego rodzaju sprzeciw postawiony zbyt wygórowanym celom wychowawczym. Zresztą i tutaj zaznaczona zostaje błędne koło cech powielanych przez kolejne pokolenia, z towarzyszącą bezradnością: nie potrafię inaczej/ tak mnie wychowałeś. W „najmłodszej” części zaznacza się młodzieńcza tendencja do przeciwstawiania się hermetycznym elementom, z których skonstruowano naszą codzienność. Obrywa się między innymi szkole, być może rodzicom, ale znajdzie się także miejsce na autokrytykę: jestem z pokolenia tchórzy/ prostota Internet samotność/ brak dyscypliny rozpusta. Mamy do czynienia z krytycznym spojrzeniem na współczesność, a może jednak tylko przekorne stwierdzenie, trzeba przyznać mocno przegadane, podkreślające brak zrozumienia, powierzchowną ocenę i odsłaniające uniwersalną relację młodzi-starzy. Romantyczna dychotomia daje o sobie znać kilka razy, między innymi w wierszu dwie wojny, odnoszący się do odwiecznego sporu rozumu i serca. W tym tekście ujawnia się także namiastka dorosłości, być może nawet coś więcej. Problemy dorastają wraz z kolejnymi pokoleniami, a współcześnie przeżywamy wręcz apogeum osobistej tragedii młodych ludzi. Joanna Sawicka należy do osób mocno utożsamiających się z bólem tych czasów, tym którego nazwa rozpoczyna się na literę S: (w przybliżeniu mogę podać że to samotność). Autorka zdaje się mówić, że wspaniale pisać wiersze będąc młodym, bo  mimowolnie popełnia się błędy poprzednich pokoleń. Trudno jednak do końca przyznać czy to błędy, czy raczej jakaś matematyczna prawidłowość rządząca istnieniem. Czytając  „urojone arytmie” nie ma wątpliwości, że mamy do czynienia z nad wiek dojrzałą osobą. Często nawet podejrzliwie zbyt dojrzałą: nagle zostaje mi pusty dom/ i pełno papierosów na podłodze/ pełno butelek po wódce/ i śmietnik na środku kuchni.  Pokolenie Kolumbów dorosło zbyt szybko, żeby móc tworzyć, współczesne – chce uchodzić za dojrzewające w ekstremalnym tempie, bo wszystko dookoła zmienia się i unowocześnia w mgnieniu oka. Na dzisiejszą miłość i samotność potrzeba odpowiednich środków. Dlatego dziewiętnastolatka pisze bez zawahania, intymnie i z wyczuciem: pod mokrym ręcznikiem stoimy oboje/ owijasz nim nas zawijasz nim mnie/ jesteś – jeden z najcieplejszych tekstów tej książki. Poziomem zaintrygowania dorasta mu jedynie „bez Ciebie”, dedykowany Sandrze: bez Ciebie mam dni bez wiary/ chociaż łatwo jest żyć od godziny do godziny/ (od smaku do smaku twoich ust łatwiej). Tutaj z kolei ponownie można napotkać terminologię temporalną, ową ścisłą zależność istnienia od z góry ustalonych warunków, dla której naturalną ucieczką staje się myślenie i życie miłością. W „drżeniach” pojawia się ponadto wskazanie na inspirację w postaci poetki, która doskonale wiedziała, jak o miłości pisać: tak płynę przez życie/ z tomikiem Poświatowskiej przy boku/ i chwytam w zęby jej wiersze. Kierunek literacki niezwykle trafny na czasy, w których serca przewodzą za mało krwi/ za mało miłości.
„migotania” stanowią niejako uzupełnienie i pogłębienie tematyki, która w całości nie mogła zmiesić się w tekstach wierszowanych. Tutaj znajdziemy prozę poetycką, będącą poniekąd rodzajem pamiętnika, zbiorem pewnych przebłysków, z których prawdopodobnie powstały także wiersze. Na kronikarskie cechy wskazują chociażby daty. Mają znaczenie o tyle, że ukazują okres w którym w głowie młodej dziewczyny, pojawiają się niezwykle głębokie przemyślenia. Temat samotności i miłości zostaje ukazany bardzo osobiście: tęsknie za spacerami, czekaniem i czułością, przy okazji frustrując się i zadając sobie pytanie: po co (nie) szukać dalej? Tematycznym kluczem do tej części książki jest skazanie na bezustanną, swoją obecność, wywołaną poniekąd lękiem przed odpowiedzialnością. Mamy zresztą pewną drogę, począwszy od pierwszych prób i odkrycia miłości, aż po zgodę na samotność. Pięknie mówi podmiot liryczny na temat wybuchającego uczucia: Tym razem chcę należeć do kogoś. Chcę nauczyć się kochać. Chcę, abyś Ty mnie nauczył. Czy to nie za szybko? Jeśli tak, to spadniemy, poobijamy się i zostaniemy kumplami. . Sporo w tym Ikarowego przeświadczenia o możliwości życia trwającą chwilą. Młodość ma swoje prawa, które jednak bezwzględnie weryfikuje rzeczywistość. Gdy pojawia się zawód, trudno opędzić się od pesymizmu: Brakuje mi takiego cholernego poczucia, że drżysz, trzymając mnie w objęciach; nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek ktoś będzie drżał. Jest w tych tekstach także autokrytyka i przyznanie do własnej słabości, które jednak często bywa efektem odrzucenia, krzywdy zadanej w przeszłości. Portret psychologiczny zawiera się w krótkim, acz sugestywnym porównaniu: Jestem jak miękki narkotyk, jak marihuana, która uzależnia dopiero po kilku skrętach (…) Przecież kiedyś zabraknie Ci pieniędzy na skręty, a mi czasu na zadymianie twojego umysłu. Obraz końca wielkiego, być może pierwszego uczucia, uzupełniają piękne, poetyckie opisy:  Dotykam palcem warg, żeby sprawdzić, czy to już koniec. Poniekąd nadal czuję na nich twój smak, a na szyi oddech, w uszach wciąż dźwięczą słowa, a oczy wciąż czytają, wciąż wertują wypisane przez nas zdania. „migotania” to bardzo ciekawy, mocno intymny i osobisty obrazek młodej osoby, zakochanej, fruwającej na tym szczęściu, zawiedzionej, tęskniącej, w której skumulowana samotność daje możliwość dalszego tworzenia, z tą samą pasją i coraz głębszym wnikaniem w strukturę ludzkiego istnienia: Tęsknota jest bardzo prosta – włosy opadają na nagą skórę, wnętrze tłamszą ogniste języki, głowę mam opartą o ścianę i słyszę: szumi wiatr prawie jak moje wspomnienia. Dotykam się Tobą. Dotyk po dotyku.
Gdy Sawicka zdaje się rozpędzać, czytelnik trafia na trzecie „zastoje”. Część poświęconą dojrzałej już zabawie słownej, wyprawie na literackie spotkanie z prawdziwymi herosami: Miłoszem, Norwidem, Słowackim. Ekspedycja musi zakończyć się fiaskiem, a przy tworzeniu będzie trzeba postawić wielki znak zapytania, bo przy zestawieniu z mistrzami zawsze pojawia się kwestia nieśmiertelnej sławy. Jest to jednak bardzo pokorna, uniżona wizja. W porównaniu do Baczyńskiego, autorka może liczyć jedynie na śmierć z powodu braku czytelników. Najdobitniej odzwierciedla to parafraza: dzisiaj pióro jest długopisem. Trudno mieć pretensje do czasów, w których się żyje, a jednak coś w tym jest, że współczesność uśmierca kreatywność, atakuje nie szarzyzną, a raczej przesadnym kolorytem, który odsuwa uwagę od ważniejszych spraw: Panie Miłoszu, pozdrawiam Pana ciepło/ znad czerni i bieli, ze świata,/ który Pan opisywał, a który ja spławiam/ codziennie za drzwiami.  Zmorą tego świata jest także przewidywalność, mechaniczność istnienia, które upodabnia ludzi do zabawek z mądrością wbitą nam do głów przez szkołę. Powraca zatem krytyka poprawnej edukacji, twardych zasad i oczywistych oczywistości. Nic dziwnego, że autorka próbuje uniknąć uproszczeń, oddzielając się nawet murem od innych piszących ale trzymających się pesymistycznego nurtu. Jak wiadomo, najlepiej sprzedają się historie tragiczne, dlatego Sawicka szuka czegoś bardziej przyziemnego, wyliczając rzeczy zbędne: przepychanki w telewizji/ filmy niedokończone/ rozmowy niewyjaśnione/ i płacze nieskończone. Czyżby zatem ucieczka w radość, pogrzebanie samotności i ciągnącej się za wcześniejszymi tekstami tęsknoty za miłością? Byłoby to zapewne ciekawe zamknięcie: odpowiedzenie w jednej książce żałoby i prób na jej zakończenie, uwieńczone wreszcie refleksją nad poezją, poetami, natchnieniem, wreszcie odkrycie wiersza jako narzędzia szczęścia, a nie tylko rozpaczy. Najlepszym dowodem na zmianę jest porównanie dwóch wierszy: „kobiecie po raz pierwszy” i „kobiecie po raz drugi”, odpowiednio z pierwszej i trzeciej części książki. Pierwszy kończy się strofą: kobieta tego wieku/ bierze pigułki na sen/i nakrywa się kołdrą/uciekając/przed/zimnem. W drugim czytam następujące wersy: jestem kobietą samotną/biorę pigułkę na sen/na seks na zdrowie/cudzołożę myślą/łydką piersią/jestem kobietą samotną/onanizuję się w myślach/czynach i tramwaju. Wydaje się, że druga kobieta już nie ucieka, a raczej akceptuje swoje grzechy, a mówiąc o sobie „samotna”, zdaje się orzekać bardziej o swej samodzielności, niż bezradności.
W „urojonych arytmiach” pojawia się samotność, ale nie ma poszukiwań Boga, co w wierszach młodych twórców występuje nader często. Sawicka obchodzi się bez metafizyki, co nie znaczy że tracą na tym jej teksty. Wręcz przeciwnie – jest to kolejny dowód na to, że zbyt łatwe rozwiązania jakoś jej nie satysfakcjonują. Chyba że chodzi o zabawę i prowokację, a taką należałoby określić utwór „profanacja”: Jezus wyjął miskę z plastiku/ ona umyła mu stopy/ pewnie myślała już ile urodzi mu dzieci/ a on umarł samotnie na krzyżu. Te cztery wersy ujawniają kolejną umiejętność Sawickiej:  znalezienia zdrowego dystansu do życia, a także poszukiwania tematów bardziej na ziemi, niż w niebie. Nie płoszy jej konwenans, a każdy ciekawy pomysł stara się sprzedać (jakbyśmy dziś powiedzieli) w jak najbardziej dogodnej postaci. Tworzy w czasach być może strasznych dla poezji, wzutych z wrażliwości i piękna. Są to jednocześnie świetne czasy na twórczość kobiecą – zdecydowaną, łamiącą stereotypy i odważną. Taki jest właśnie debiut Joanny Sawickiej.

 

Urojone arytmie

 

Joanna Sawicka